Żyć to nie znaczy, wychylać się z tłumu,
wieńcem laurowym świecić w zwartym kole.
Żyć to znaczy walczyć, zwyciężając burze,
Mieć serce otwarte, na ludzką niedolę.
Pomóż garbatemu dźwigać jego garby,
Może się okazać że narośl jest wrzodem.
A jego upadek na grunt bardzo twardy,
był w rzeczywistości nie jego powodem.
Nie możesz przewidzieć, co cię jeszcze czeka,
czy dojdziesz do celu, lub spadniesz na głowę.
Korzystaj ze szczęścia i prawa człowieka,
obdarzaj dobrocią tę słabszą połowę.
DOMOWE PIELESZE
Oaza pragnień - świątynia dumania,
intymne miejsce z kącikiem do spania.
Laboratorium kuchennych zapachów,
klimatem wabi nie tylko dzieciaków.
Schody do góry - gdzie miłość bywa,
drabina na dół po beczkę piwa.
Albo po wino swojskiej roboty,
które rozprasza wszelkie kłopoty.
Jest także miejsce na toalety,
gdzie uczęszczają chętnie kobiety.
No bo makijaż i inne sprawy,
wiesz o co chodzi - nie bądź ciekawy.
I wystrój wnętrza też piękny bywa,
przepiękne meble i ładny dywan.
Kwiaty w wazonie - na fortepianie,
to luksusowe, polskie mieszkanie.
Od oka pięknie i pozytywnie,
krzywe zwierciadła i rysy dziwne.
Ściany słuchają i więdną uszy,
obrazek w ramie znów się pokruszył.
Zmaltretowana uciekła w nocy.
błagała w szoku - udziel pomocy.
Strach w oczach dzieci-sen im zabrano.
Mamy wciąż nie ma i mleka rano.
Dom to nie tylko gonitwa za chlebem.
kąt z żyrandolem i cennym obrazem.
Żyć nawet można w szałasie pod niebem,
chociaż ubogo - lecz w zgodzie razem.
ANTY FRANTY NIE GALANTY
Bądźmy rozsądni – nie łatwowierni
ta nowoczesność to pusta mowa.
Od reklam, wystaw i propagandy
często nie tylko boli nas głowa.
Moda na ciuchy – moda na nagość
i wolną miłość w publicznym miejscu.
Na tatuaże i narkotyki
na wodę z mózgu, śmietnik w powietrzu.
Czytaj - co działo się z Japonkami
namiętne stopki małego dziecka.
Modne choroby zbierają żniwo
czyli bulimia i anoreksja.
Zanika prawda i gaśnie radość w człowieku budzi się czarna dusza. Bo pajdokracja przestała wierzyć
w przewidywania Nostradamusa.
Czy nie widzicie? – niebo się gniewa
Pan Bóg zza chmury patrzy łaskawie.
Kiedyś się skończy święta cierpliwość
i zniszczy wszystko – paradoksalnie.
TRUDNE PYTANIA
Dlaczego to szczęście jest takie ulotne a chwile minione zawsze bezpowrotne? Dlaczego biednemu wiatr w oczy wciąż wieje a człowiek bliźniemu odbiera nadzieje?
Dlaczego brat często nie szanuje brata a mąż ukochany zamienia się w kata? Dlaczego blask złota nie zawsze się świeci i płaczą rodzice, że nieczułe dzieci?
Dlaczego świętować należy w niedziele a fałszem częstują wierni przyjaciele? Dlaczego kłamliwość ma tak krótkie nogi a miłość odchodzi na rozstajne drogi?
Dlaczego ci zdrowie czasami nie służy a starość przybiera kształty zwiędłej róży?
Dlaczego na końcu każdego śmierć czeka
i często Bóg karze prawego człowieka?
Te przykre pytania, są ciekawe wielce, bo ranią boleśnie każde ludzkie serce. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? - nikt nie wie. czy wiesz gdzie się śpieszysz? - idąc w wir przed siebie.
Główkujesz... i czekasz... wciąż bojąc się złego tak pragniesz... i tęsknisz... lecz nie wiesz do czego.
A cudów dziś nie ma, nawet w tej przyrodzie bo tylko bogowie chodzili po wodzie.
Gdy czegoś nie lubisz a pozbyć się nie da pokochaj to szczerze, bo właśnie tak trzeba. Pamiętaj żeś tworem niedoskonałości Pan Bóg ideałem - tobie brak miłości.
ŻYCIE
Poczekaj życie bo nie nadążam,
odetchnę chwilę bo w oczy wiatr.
Wciąż czeka na mnie moc zobowiązań,
a ty umykasz w głębiny dat.
Co dzień przybywa nowych kłopotów,
przykrych wyrzeczeń, goryczy smak.
Nowych przyjaciół i rozczarowań,
poczekaj - zwolnij, bo sensu brak.
Pomóż zrozumieć mentalność ludzi.
i jak oddzielić ziarno od plew?
Poznać charakter ex przyjaciela,
który ukradkiem wypija krew.
Nie pozwól nigdy iść gdzieś bez celu,
wiatraki budzić, kiedy już śpią. Każdy myślami siedzi w portfelu, a nędzne grosze tylko z nas drwią.
Wszystko wiruje jak karuzela, w tej kołomyi dzieje się źle. Zachłanność ludzka ubija pianę, ech moje życie - jak przeżyć cię?
A przecież świat jest taki wspaniały, Pan Bóg nam w darze zostawił tło. aby to dzieło kontynuować, w dobrych zamiarach wciąż pełza zło.
Poczekaj proszę - zwolnij na chwilę, i niech się prawda wyłoni z mgły. Rozjaśni umysł szarych komórek, póki iskierka w duszy się tli.
KIEDYŚ I DZIŚ
Kto dziś pamięta te dawne lata?
w bzach i jaśminach schowana chata.
Na dachu złote słomy poszycie
pod oknem malwy w pełnym rozkwicie.
Skrzypiący żuraw, stągwie drewniane
sztachety w płocie nie malowane.
Garnki gliniane, pościele lniane
echo kijanek, wcześnie nad ranem.
I polne kwiaty, zioła, jagody
sad antonówek pięknej urody.
Poziomki w lesie, dorodne grzyby
teraz też mamy - ale na niby.
A wieczorami koncerty żabie
zielona rzęsa na dzikim stawie.
Wąsate raki na szczypcach grały
smaku fenolu nie wyczuwały.
Na łąkach konie i mleczne krowy
dzwoniły pęta, oraz podkowy.
Słodka to była dla nich niewola
nie znały strachu plagi Ebola.
W sadzawce, stawie, zwyczajnym rowie
gdzie smukłe trzciny, dzikie sitowie.
Mleko chłodzili w blaszanych kanach
na wierzchu pyszna, żółta śmietana.
Na liściach chrzanu bochenki chleba
krzyżem znaczone - prośba do nieba.
Siwa kapusta z grochem i kaszą
kraszona była sadłem, kiełbasą.
W oberżach lały się stare wina
nie oszczędzano nawet węgrzyna.
Cne śliwowice i pitne miody
oraz dziewice średniej urody.
Wciąż na kopciuszki był popyt wielki
które traciły z nóg pantofelki.
Dzisiaj pod lasem stoi ich szereg
i gubią majtki - nie pantofelek.
Jeśli chcesz wiedzieć co mgła osłania
starodruk sięga aż do zarania.
Wtedy ludziska świat szanowali
kromka upadła - wnet całowali.
A teraz pełne śmietniki chleba
kwitnącą pleśnią - skarga do nieba.
A ludzie szemrzą, że ciągle mało
może przypomnieć by się przydało?
CUKIERNICZKA
Miała matka jedynaka - chciała wiedzieć czy przegina
singel w mieście zaczął studia - postrach matki to dziewczyna.
Myśl ją gnębi bo nauka koliduje z amorami
odwiedziła raz synalka w garsonierze z wygodami.
Dwa pokoje, klucze we drzwiach i o dziwo - cudna lala
musi być inwigilacja czy to nie miłosna para?
Mamę skręca wręcz ciekawość, aż mocherek przekrzywiła
czy wy razem? - czy oddzielnie? - przez ogródek pyta syna.
Ależ mamo nic z tych rzeczy mnie nauka tylko w głowie
Jola tylko koleżanką i pod kluczem śpi dosłownie.
Pokoiki czyściuteńkie - łóżka równo zaścielone
mamę jednak coś nurtuje - na kołnierzu plamka płonie?
No i jak tu się dowiedzieć, by ambicji nie urazić
matka zawsze ma sposoby - laska musi się poparzyć.
Wodzi wzrokiem po pokojach kurze zbiera w rąb spódnicy
błysk olśnienia zaczepiła na wykwintnej cukiernicy.
Chowa szybko to cacuszko pod poduszkę u dziewczyny
i opuszcza ptaszki w gniazdku pod pozorem grzecznej miny.
Sprząta Jola stół po gościu - zerka… braknie jej kryształu
delikatnie mówi chłopcu, by nie dostał wręcz zawału.
Nie posądzam twojej mamy, lecz ku temu są przyczyny
sugeruje półsłówkami - to jedyne odwiedziny.
Mówi chłopak - poczekamy może jeszcze się odnajdzie
takt i nerwy miał na wodzach - ułożony dobrze twardziel.
Mija tydzień, jeden drugi - pisze student zatroskany
cukierniczka nam zginęła nie posądzam o to mamy.
Mama na to odpisała zapewniałeś należycie
że się uczysz nic po za tym - ja sprawdziłam fakt ten skrycie.
Gdyby Jola w swoim łóżku co noc grzecznie sama spała
to podejrzeń absolutnie na mnie takich by nie miała.
A że śpicie w twoim łóżku - no to znaleźć jej nie mogła
nie okłamiesz nigdy matki - intuicja bardzo szczodra.
ZAŚLEPIENIE
Przyjacielu rzecz jest śliska
prawda często w oczy kole.
Dym się snuje w krąg ogniska
w szafie gniazdo wiją mole.
Wierzył święcie słowom żony
miłość , wiara i uczciwość.
A tu kraczą stare wrony?
Zgubna bywa nadgorliwość.
Nie masz czasu dla rodziny
ta kariera cię rozpiera.
Wszystkie twoje nadgodziny
rarytasem dla frajera.
Dna sięgnęła twoja sprawa
bo w kokonie mól dojrzewa.
Zdradą pachnie czarna kawa
ktoś ci nadgryzł jabłko z drzewa.
WOLNA JAK WIATR
Posieję grad na szczycie Tatr
by się przekonać kto czego wart.
Wolna jak wiatr, szybka jak hart
głębsze uczucie tylko po "tak"
Czy mówię "nie"? - mówię gdy chce
niewierność bólem dotknęła mnie.
Gdy czuję żal to stulam się
mimozę mam w sercu na dnie.
Jestem jak ptak, wiem czego chcę
ryczący lew – samice dwie?.
W żelaznej klatce duet trwa
dobrze, że ptak skrzydełka ma.
ŻYCIE W PEŁNYM ROZKWICIE
Lazury nieba w pełnym rozkwicie
myśli się toczą szarym kłębuszkiem.
Kładę się późno, wstaję o świcie
Kawa i tosty - śniadanie duszkiem.
Jak łódź na falach, wolna bezkarnie
rozwijam żagle w słońca zenicie.
Na drugim brzegu czarne latarnie,
zamgloną smugą kalają życie.
I znów poranek pachnący wiosną,
nadzieja z werwą rozwija skrzydła.
Szef tupie nogą, aż włosy rosną,
nutą fałszywą oczy zamydla.
Pomimo burzy, ulewnych deszczy,
niebo rozchmurza częstokroć lica.
Nadstawia ucha gdzie grają świerszcze,
choć gorzko pachnie, piołun, bylica.
Oto jest życie, w pełnym rozkwicie,
Wzloty, upadki, grady i burze.
uśmiech na twarzy, w sercu gorycze,
Pod skrzydłem nocy – łzawe kałuże.
WIEK XX – NIE DO WIARY
Przełom trzydziestych i pięćdziesiątych,
to wiek dwudziesty w skromnym rozkwicie.
Po latach wojny z gruzów pokątnych,
ludzie składali gniazda i życie.
Czy jesteś w stanie zrozumieć nędzę?
czy wiesz co znaczy prawdziwa bieda?
Ciężki jest pisać o jej potędze,
gdy brakowało naprawdę chleba.
W skrajnych warunkach, zmęczone srodze,
wdowy chowały dzieci sieroce.
Ruiny, zgliszcza, krzyże przy drodze,
i przepłakane, głodowe noce.
A wczesnym rankiem i na południe,
zwyczajem starym smutna dziedziczka.
Grała na trąbce kuranty cudne,
ubrana strojnie niby perliczka.
Choć już nie miała władzy i ziemi,
świat stał się dla niej dziwny i obcy.
Jak sopel topniał pieniądz w kieszeni.
szydzili drwiną dawni parobcy.
Wiszący ogród-sygnał o wschodzie,
ludzie w chałupach pacierz klepali.
O czarnym chlebie i zimnej wodzie,
z sierpem i kosą żąć wyruszali.
Dzieci do szkoły, boso biegały,
wiedzę choć skromną zdobywać trzeba.
Gdy cztery klasy już posiadały,
to wielki sukces – opatrzność nieba.
Być bakałarzem lub konowałem,
kleszczami wyrwać ząb u kowala.
Albo ziołami, korą, podbiałem,
leczyć kołtuny w blasku rogala.
Taka jest prawda, młody człowieku,
nawet kronika tym się nie chlubi.
Lecz jeszcze żyją w podeszłym wieku, ci co to przeszli – ludzie rozumni.
BIZNESOWE KŁOPOTY
Drzewa z lekka się kołyszą, w mrokach nocy tonie reda.
Tłum rozchwianych nietoperzy, ze snu budzi Andromeda.
Księżyc świeci łysą glacą - na pulpicie wodne zera.
a jutrzenka ze ściereczką, zamroczone kufle zbiera.
Pierwsza zorza w porcie świta, przy latarni gacek płacze.
a już schodzą się od nowa, dzienne puszcze i tułacze.
Nocne mewy rozczochrane, idą spać do kontenera.
barman wisi na komórze - bluzga kogoś jak cholera.
Wściekła baba klozetowa – fiskus nogę jej podkłada. Kasa w kącie okiem mruga, VAT- profesji barykada
Paragony trzeba pisać, nasłuchiwać co upada.
czy to deszczyk szemrze cicho, czy też wali marmolada.
Wreszcie dzień się z mrokiem mierzy, słońce gaśnie u sąsiada. Pędzą jeźdźcy na rumakach - rekieterów eskapada.
Drżą ze strachu pół księżyce, jak tu bronić się wypada? W biznesowej polityce, trudno ustrzec się od gada.
ZARDZEWIAŁY ŁAŃCUCH
Żyjesz w niepewności przecież wiesz dlaczego
pustką wypełnione wszystkie twoje dni.
Czepiasz się krawędzi urwistego brzegu
na pomoście marzeń życie z ciebie drwi.
Groźnie szumi rzeka, burzy się i pieni
w wygodnym korycie płynie tyle lat.
Czasami tak bywa że fala bieg zmieni
napiera na tamę z przerdzewiałych krat.
Pamiętaj nie warto nigdy nic na siłę
znakiem zapytania nie przekreślaj dat.
Nie zawrócisz przecież biegu rzeki kijem
miecza nie dobywaj niech to zrobi kat.
Patrz szeleszczą liście płonie jarzębina
spadają korale na dywany mchu.
Strumień wody pryska a w pucharze wina
pieni się nienawiść aż brakuje tchu.
Nie ciskaj kamieni zejdź łagodnym zboczem kiedy demon falę utula do snu.
Wtedy Cię okryję złocistym warkoczem
przepiłujesz łańcuch łeb ukręcisz złu.
WIGOR TO JEST TO...
Pozwólcie każdemu być sobą
nie zamykajcie w potrzasku.
Niech życie nie będzie pożogą
płonącej idei porażką.
Błędy zawsze uczą pokory
gdy mkniemy tą złotą kolaską.
Na szlaku się rodzą potwory
wenę pożerają o brzasku.
Pogłaszcz gada piórem ironii
i dosiądź Pegaza nadziei.
Ambicję zaprząż w sto koni
ludożerców wyślij do kniei.
Mam dwa pytania - kto tu odpowie?
stosunek ziemi do skrawka nieba.
Jak w tej materii dzisiejszy człowiek
szanuje rozwój dla kromki chleba.
Komu by teraz przyszło do głowy
łamać pieczywo, całować ziemię.
Jedynie Papież - gość honorowy
składał symbole za ludzkie plemię.
Wiem - zaraz krzykniesz to archaiczne
jak tu dosłownie całować ziemie?
Karmin się zbruka - paznokcie śliczne
na pogotowiu mamy dziś chemię.
Tak dla relaksu - piękne ogrody
plantacje dążą ku egzotyce.
By nie uszczuplić rączce urody
trzeba założyć gum rękawice.
Teraz pytanie - wykwintne panie co w ochraniaczach sadzą smagliczki.
W głębi sypialni na cud tapczanie
też używają tam rękawiczki?
No i odpowiedź - jest bardzo fajnie!
tak - używają ale panowie.
Pole odłogiem - lub nielegalnie
plus bezpieczeństwo - minus pogłowie.
OBIEKCJA
Czasem mnie słońce opromienia
wspinam się wtedy jak pająki.
A potem spadam w obszar cienia
na szmaragdowy dywan łąki.
Perłami wiercę dziury w niebie
i rzucam prośby w okna Bogu.
istota milczy – lecz w potrzebie
igłę odnajdę nawet w stogu.
I znów pod górę toczę głazy
a sęp za biurkiem się uśmiecha.
Mówi – pamiętaj, że zarazy
nie tępią ptaków lecz człowieka.
A ja się czuję zarażoną
nie ptasią grypą tylko pracą.
Która mnie rani jak wrzeciono
gdy inni z tego się bogacą.
FAŁSZ I OBŁUDA
Obserwuję ludzi, bacznie i przytomnie zakłamana troska, przerażone oczy. Sztuczny pocałunek, piekący ogromnie, czyjaś kropla słona policzek mój broczy.
Wylewna emocja w głębinach obłudna, słodyczą anielską rzuca się na szyję. Brzmi "Made from lie" melodyjka cudna, ściśnie bólem gardło i nóż w plecy wbije.
I wwierca się śrubą do komory serca, sekretne zwierzenia tajemnie zabije. Judaszem się staje przyjaciel - morderca, woń fiołków zamienia w cuchnące pomyje.
Jeszcze wciąż się łudzę, że to w dobrym celu, i sprzedaję szczerość za maleńki grosik. Czy się przyzwyczaję do tego fortelu? gdzie fałsz i obłuda hymn pochwalny wznosi.
Jak mam cię rozpoznać, strzepnąć kłamstwa rosę, i przewidzieć z góry kiedy piorun trzaśnie. Jeżeli się poddam już się nie podniosę, więc po ilu deszczach ogień w sercu zgaśnie?
Jestem uczulona na prawdę w tym bagnie, nie używam nigdy maskujących cieni. Gdy blask moich oczu wyblaknie, przepadnie, czy szron siwych włosów charakter odmieni?
APEL MIŁOŚCI
Bądźmy weseli jak pszczoły w ulu to dla nas stoi otworem świat. Niech żadne serce nie płacze z bólu chociaż czasami droga pod wiatr.
Kiedy jest miłość wciąż między nami stres i kłopoty przysłoni mgła. Gdy palec boży rządzi myślami rozprasza chmurne szarości dnia.
Jeśli masz przykrość to płacz cichutko uroń dwie łezki a może trzy. Świat woli radość niż twoje smutki los ze smutasów okrutnie drwi.
Ciesz się z drobiazgów bo życie krótkie zachowasz młodość na wiele lat. Przytul do piersi swą niezabudkę pielęgnuj w sercu ten skromny kwiat.
Wszyscy jesteśmy z tej samej gliny nie korzystajmy pochopnie z rad. Ogromna skala naszej rodziny czarny czy biały - to też nasz brat.
A więc kochajmy - i nie od święta ludzi, zwierzęta i zieleń traw. Pan Bóg to widzi i zapamięta
udzieli wsparcia w ferworze spraw.
Jesteś już 39 odwiedzającyosobą dziś na mojej stronie Dziękuje