29 MAJ – 2003r.
Maj choć piękny - był upiorem,
dzień pochmurny - noc z gwiazdami.
Jedna spadła meteorem,
głaz się stoczył do otchłani.
Rozkrzyczało się powietrze,
szlochem łez w cichej przystani.
I ulewne spadły deszcze,
na kamienie twardej grani.
Bardzo kruche ludzkie szczęście,
nic nie może trwać wiekami.
Jak się podnieść po tej klęsce?
i uczesać los stargany.
Kto przywrócić radość życiu?
gdy samotność nie ma granic.
Ile można łkać w ukryciu?
i tak cierpieć - przecież za nic.
WIGILIA
Ja jestem sama i ta noc święta,
srebrzyste krople na rzęsach wiszą.
Z za ściany cicho płynie kolęda,
mój dom pulsuje grobową ciszą.
Miłość i przyjaźń tam gdzie mogiła,
stoję i patrzę w cieniach prześwitu.
Smutek i żałość duszę okryła,
Czy próg przestąpić w otchłań niebytu.
Biały opłatek dostałam rano,
taki to żywot pełen cierpienia.
Z kim się podzielę? – chyba ze ścianą,
los tak okrutny nie do zniesienia.
Jedni się cieszą, drudzy się śmieją,
czy ktoś zapuka? – drzwi mam otwarte.
W ogromnym lęku, żyję nadzieją,
może wypełni tę białą kartę.
Wyrwie z marazmu i samotności,
zabliźni moje głębokie rany.
Użyczy serca, ciepła, miłości,
jak ja podobnie - na ból skazany.
Ja go przygarnę w ciepłe pielesze,
otworzę skarbiec w głębinach duszy.
Myślę... mój Boże, że tym nie zgrzeszę,
gdy jak opłatek samotność skruszę.
WSPOMNIENIE M…
Święty Andrzej los wywróżył
ja się wtedy roześmiałam.
Znałam ciebie trzy miesiące
w czwartym już ci ślubowałam.
Miłość, wiarę i uczciwość
tej przysięgi nie zapomnę.
Były troski i zmartwienia
perspektywy bardzo skromne.
Uprawiałeś pole sochą
była ostra niesłychanie.
Co zasiałeś pozbierałam
dwójka była w naszym planie.
Wiosną boćki przyleciały
Zostawiły coś w kapuście.
Radość była oblewana
i sakrament przy odpuście.
Tak płynęły życia chwile
często w słońcu czasem w burzy.
Żarem biło od ogniska
które już się nie powtórzy.
Nagle wszystko legło w gruzach
nie przybył ratunek z nieba.
Śmierć ostrzyła tępą kosę
groźny potwór przykolebał.
I zabijał każdą tkankę
niszczył w środku to co żywe.
Walka była bardzo trudna
zakończona krwawym żniwem.
Żółknie twoja fotografia
urok twarzy się zaciera.
Żyjesz w mojej wyobraźni
pamięć nigdy nie umiera.
O TOBIE
Tok
życia
to droga
pełna trosk
wędrówka cieni
wśród skał kamieni
przekraczałeś progi
i serpentyn kręte drogi
potem był gościniec prosty
lecz zakwitły w trzewiach osty
w świątyniach dumania czekałeś
płomiennym sercem kochałeś
nagle wyroczni donośny głos
twojego przeznaczenia los
pocałunek śmiertelny
chociaż walczyłeś
w bólu usnąłeś
i zostawiłeś
oto cios
i mój
los
WSPOMNIENIE
Życie bez ciebie straciło kolory,
w smutek odziany mój każdy dzień.
Nagle odszedłeś w zaświatów ugory,
szczęście runęło gruzami w cień.
I nie powrócisz już do mnie tu więcej,
choć wznoszę modły nocą do zórz.
Całuję w myślach usta - gryząc ręce,
miłość w popiołach, ciemność i kurz.
Życie człowieka niby mgła ulotne,
pada pod kosą jak ścięty kłos.
Chwile minione są już bezpowrotne,
w gwiazdy wpisany człowieczy los.
Pamięć tragedii ciągle nieśmiertelna,
srebrzystą rosą ocieka wrzos.
Pociecha w bólu to rzecz zbyt mizerna
gdy się uciszył na zawsze głos.
DLA ADRIANA
Mój Ty syneczku ukochany
było minęło - życie wciąż trwa.
Popatrz na nasze puste ściany
był portret Taty, zostałam ja.
Odszedł w zaświaty do wolności
nie znał godziny ani też dnia.
Pan Bóg go wezwał - czy ugościł?
miłość w granicie - w samotni łza.
Mam tylko Ciebie - zapamiętaj
że serce matki skarbcem bez dna.
Czy jest bogata czy też biedna
to Twoja matka, czyli - to ja.
(mojemu synowi - mama)
PAMIĘĆ I BÓL
Spadła twoja gwiazda
Bóg wezwał – tak trzeba.
Po złotym promieniu
wzniosłeś się do nieba.
I nic nie zabrałeś
na drogę wieczności.
Nie wziąłeś obrączki
nie chcesz już miłości.
Z mgławicy przestworzy
duch twój do mnie wraca.
Łzy już skamieniały
serce wciąż rozpacza.
Na mogile lampka
płomyk zapaliłam.
Tylko tyle mogłam
westchnienie złożyłam.
Czekaj mnie za bramą
ja przyjdę – kochanie.
Gdy los kres wyznaczy
na nasze spotkanie.
ZOSTANĘ GDY ODEJDĘ
Odejdę niespodziewanie
zostawię piosenki i wiersze.
Nikt po mnie tu nie zapłacze
zagrają może świerszcze.
Możliwe, że w noc majową
ucichnie zmęczone serce.
Biała zjawa ręką surową
zamknie mnie w tabakierce.
Do snu mnie ktoś ukołysze
ubierze w suknię różową.
I może jeszcze usłyszę
nie odchodź moja królowo.
Blado się wtedy uśmiechnę
i podziękuję za słowo.
Spadnę w otchłań nieznaną
gwiazdą zaświecę nad głową.
A kiedy mnie już nie będzie
połóż choć kwiatek na grobie.
Chcę pozostać w pamięci
i wszystko wybaczyć Tobie.
KRUCHOŚĆ ISTNIENIA
Bardzo okrutne są przeznaczenia
nie docierają do świadomości.
A jeszcze wczoraj snułeś marzenia
dzisiaj popioły – zwęglone kości.
W lochach podziemia, pod piekła zwałem
kilometr drogi nie do przebycia.
W trwodze cierpienia usnęły serca
nikt nie był w stanie przywrócić życia.
I nie przewidzisz gdzie cię dopadnie
czy w samotności lub pośród ludzi.
Bądź na tę chwilę przygotowany
ona nastąpi – nikt nie obudzi.
* * *
(Wtorek – 21 listopada 2006r)
Kopalnia „Halemba”
W HOŁDZIE DLA ULI
W niedzielę rano około czwartej,
spłonęła żywcem młoda dziewczyna.
Miała zaledwie lat osiemnaście,
Ogromny pożar – śmierci przyczyna.
Wszyscy patrzyli w ogromnej trwodze,
jak kur czerwony pożerał szczątki.
Ula w tragedii była przytomna,
Tyle odwagi – to są wyjątki.
Uratowała dwoje rodzeństwa.
trzeciego brata już nie zdołała,
Strop się załamał i tylko po nich,
rozpacz ogromna w sercach została.
Pośmiertnie medal od Prezydenta,
Ula Poliwczak teraz dostała.
Za poświęcenie młodego życia,
Hołd za Odwagę – Cześć Jej i Chwała.
Autor: Sabrina
(Tragedia faktu wydarzyła się w Lesznie wlkp. Dnia 15 stycznia 2006r.)
W GRANITOWYM OGRODZIE
Chodzili w las krzyży - nie razem,
płakali nad bliskich grobami.
On stary lecz jeszcze nie starzec,
a ona z pięknymi nogami.
Zerkali na siebie ukradkiem,
z szacunkiem jej mówił per pani.
Jak dobrze mieć taką sąsiadkę,
co bratki podleje czasami.
Gdy ona załkała wspomnieniem,
on koił jej smutek słowami.
Że śmierć to ulga w cierpieniu,
i balsam na przykry ból rany.
Tam ptaki ćwierkały nad głową,
wiatr cicho szeleścił tujami.
Pochwycił w sieć pająk królową,
motylek trzepotał skrzydłami.
I nic to, że szrony na skroni,
im przestał przemawiać już granit.
Myśleli o życiu w pogoni,
samotność to smutek bez granic.
UPADŁE ANIOŁY
Pełzają w krzewinach wyklęte anioły
rozwiązłe, bezskrzydłe a szczebiot wesoły.
Z dredami na głowie gdzie czai się pustka,
mdła słodycz wypełnia ex niebiańskie usta.
Naiwne szpanerstwo rozumek wypacza,
przez rajskie ogrody ścieżyny wyznacza.
Ślepkami strzelają w przygodne motylki,
Dzierlatki o móżdżkach jak łebek od szpilki.
Stoją pod latarnią albo w ciemnym lesie,
Bezkarny, zwierzęcy pęd życia ich niesie.
w króciutkiej spódniczce z dekoltem do pasa
buzują hormony i pęcznieje kasa.
I nic nie pomoże gniew ojca, krzyk matki,
w tumanach rozpusty rodzą swoje dziatki.
Śmietniki grobami niemowląt się stają,
bezduszne anioły sumienia nie znają
Nie wiedzą co miłość, wyzute z godności,
bezwstydne anioły, laleczki przyszłości.
W dzikości swych pragnień uczucia zdeptane,
a przecież być mogły naprawdę kochane.
UJARZMIONA
Piękny puchar pełen blasku
na dnie żmija błyszczy tęczą.
Gdy zaglądam do pucharu
zimne iskry oczy dręczą.
Zbiłam kryształ był fałszywy
wyzierało z wnętrza zło.
Szkiełka w krąg się rozsypały
w ręku pozostało dno.
Jedno wpadło w czeluść oka
do tej pory jeszcze tkwi.
Dręczy duszę niepokojem
i szyderczo w nocy drwi.
Gdy otworzę ócz trzepoty
dobrze, że to tylko sny.
Żmijkę wplatam do warkoczy
kiedy syczy, miło mi.
SPÓŹNIONY GŁOS SUMIENIA
Za lasem wioseczka – krzyż, kapliczka biała
niby nic a kiedyś znaczyło tak wiele.
Tu się urodziła w cieple dojrzewała
jedynaczce grały słowików kapele.
W łopianowych gajach – świątynia dumania
pióro i atrament przy blasku księżyca.
W przytulnym alkierzu często do zarania
pisała poezje z rumieńcem oblicza.
Na wiosnę przybyły wędrowne bociany
jeden się wyróżniał spodniami w krateczkę.
Kładł kwiaty na progu i podpierał ściany
”miętą przez rumianek” ugłaskał koteczkę.
No i wyfrunęła srebrną jaskółeczką
wysmukła jak słomka nosząc głowę dumnie.
Dosiadła rumaka tylko w jednej kiecce
rzekła - dowidzenia i zniknęła w tłumie.
W głowie jej szumiały palmy i kokosy
a przecież korzenie szanować należy.
Udręczonej ziemi szron pokrywał włosy
zajrzyj choć na chwilę do swojej macierzy.
Po latach wróciła, gorzko zapłakała
nic nie pozostało po rodzinnym gumnie.
Teraz w mokrą chustkę garść zapakowała
tego co leżało na zbutwiałej trumnie.
MÓJ EMPIRYZM
Czy to warto piórem walczyć, przekazywać swoją myśl
być lokajem drzwi otwierać, wpuszczać zimno drwiną być.
Głaskać mądrych, karcić głupców, potem skutki tego pić
zawsze można ryzykować, choćby przyszło z bólu wyć.
Kiedy szukam czegoś ponad, nie upadam czując cios
i nie słodzę dla przebicia - prosto w oczy i na głos.
Czasem tracę równowagę, ciskam rymem wierszy stos
gdy kultura cuchnie gnojem, to zatykam jawnie nos.
Nie mam szczęścia, no bo kto ma? każdy psioczy nawet boss
i układa swój poemat a na szali kłęby trosk.
Bogatemu ciągle mało, w trzosie widzi życia sens
biedny milcząc się uśmiecha, choć go gnębi szereg klęsk.
W moich żyłach już od dawna, płynie Don Kichota krew
lubię walczyć z wiatrakami, dla mnie obcy szpan i grzech.
Pieniądz także się nie liczy, chociaż mam ostatni grosz
dzielę się nim z najuboższym rozsupłując smutny los.
Staję wobec problematu - czym jest wartość że tak źle
rozpatruję w mikro skali, wielkość co przygniata mnie.
Każdy człowiek ma zasady, to wyznacza życia cel
egzystencja dla poetów - kiedyś rymy teraz biel.
TO JESZCZE BOLI
Zapominam po woli
ból cierniowej korony.
Puste miejsce przy stole
i w bieli wiśniowy sad.
Sięgam myślą na pole
słyszę kraczące wrony.
Pod powieką łza piecze
w umyśle huczy wiatr.
Zamknę wrota na sztaby
i pospuszczam zasłony.
W las skieruję ogary
w zamku zazgrzyta klucz.
I nie złożę ofiary
choć mnie zimno przenika.
Będę walczyć o prawdę
chroń mnie Boże i ucz.
LÓD SERCA
Zawiodłeś serce a wierzyłam
że miłość może kruszyć góry.
I blaskiem przyćmić nawet słońce
roztopić lody w dzień ponury.
Trzepocą rzęsy oszronione
byłam księżniczką tylko w micie.
Zawyły wichry oszalałe
zamiera z zimna rytmu bicie.
Ciemne komnaty toną w mroku
i jak żyrandol wiszą sople.
Rany zadane się nie goją
alkohol cuchnie tak okropnie.
A ja pragnęłam cudnej woni
poczuć ust twoich zapach boski.
Byś mnie umieścił w ikebanie
szczerze powierzył swoje troski.
Usnęło serce snem głębokim
w letargu drzemie bez wolności.
W powietrzu wisi zapach ludzi
ja piję gorycz samotnością.
SZEPTEM SZEPTANE
Szeherezada szczebiotka szczera,
szczęścia szukała, szeleszcząc szalem.
Szyba szemrała, sztamą szulera,
szczwane szczupaki, szarpią szuwarem.
Szary szewrolet, szkiełko szamana,
szczypce szerszenia, sztylet szalony.
Szyi szeroka, szkarłatna szrama,
szkalują szczyty, szlochają szrony.
Szumią szampany, szczękają szklanki,
szelma szurnięta, szaleju szuka.
Szpanerstwem szkodzi szczenię szatanki,
szydercza szpilka, szeptuchy sztuka.
Szkliste szafiry, szczelnie sznuruję,
szczęki szakala, szczekają szokiem.
Szczotka szczeciny, szczyptą szybuje,
szykany szui, szyfru szwargotem.